wtorek, 25 marca 2014

Spring Break

Wraz z ostatnim tygodniem marca nadeszła długo wyczekiwana przerwa wiosenna. Przez prawie cztery ostatnie miesiące ciągiem chodziliśmy do szkoły, więc teraz mamy koło 10 dni wolnego. A jako, że życie z moimi hostami obfituje w niespodzianki, nie mogli i tym razem zawieźć. Jakoś 3 dni temu dowiedziałam się, że w środę wyjeżdżamy z Laurie na samochodową wycieczkę. Naszym celem jest głównie Arizona, ale też będziemy trochę w Kolorado i Utah. Bardzo się tym cieszę, bo naszym celem są głównie kaniony i parę innych egzotycznych, jak dla Polki, miejsc USA, między innymi... tadadadam!... Wielki Kanion Kolorado, który zawsze figurował gdzieś na początku mojej listy miejsc, które chciałabym zobaczyć. Wracamy gdzieś w okolicach soboty/niedzieli, jeszcze nie wiem dokładnie. Mam nadzieję, że starczy mi czasu przed powrotem do szkoły na zrelacjonowanie wszystkiego na blogu.

Do tej pory spędzałam całe dnie na czytaniu i spotykaniu się ze znajomymi. W ostatnim tygodniu szkoły na angielskim mieliśmy wybrać sobie książkę z listy i przeczytać ją jako lekturę. Nie mam pojęcia w jaki sposób babka chce je omówić, skoro w sumie prawie każdy w klasie wybrał co innego. Ja zgłosiłam, że przeczytam "The Help" czyli "Służące". Miałam już okazję ją poznać z perspektywy polskiego tłumaczenia, a także obejrzeć ekranizację i naprawdę uwielbiam tę historię. Jeśli chodzi i czytanie w oryginale, to idzie mi nie najgorzej, rozumiem zawsze kontekst, w czym na pewno pomógł mi fakt, że zaznajomiłam się z polską wersją. Jednak uświadamia mi to, jak jeszcze słabo znam angielski. Po przebrnięciu przez pierwszych 50 stron mam wielką listę nowych słówek, z jednej strony super, bo podciągnę sobie właśnie słownictwo, a z drugiej strony czasem mnie to przygnębia. 

Udało mi się również to, na co zwykle nikt nie ma czasu czyli spotkać się ze znajomymi. W sobotę pojechałyśmy z Eleną, Rebeką i Emily do Denver. Musiałyśmy odebrać z lotniska Julię, która spędziła poprzedni tydzień u cioci w Kalifornii. Potem poszłyśmy zjeść kolację do Cheesecake Factory, a potem do kina na "Divergent". Film okazał się super, wszystkim polecam. I było naprawdę mega śmiesznie. Film zaczął się tuż przed 23, więc oczywiście w ramach zwiastunów innych filmów puścili same horrory, więc siedziałyśmy tam śmiejąc się i zasłaniając sobie oczy. W pewnym momencie Emily, która siedziała koło mnie wpiła się pazurami w moją rękę, kwicząc i mówiąc, że ona zaraz wyjdzie. Potem z kolei cały film powtarzała w kółko: zaraz się pocałują, zobaczycie, zaraz się pocałują. Chodziło oczywiście o Tris i Four czyli głównych bohaterów "Divergent". Sam Four był później tematem naszych debat przez cały powrót do domu ;)
Film skończył się o 1 w nocy, musiałyśmy jeszcze przejść kawałek od kina do galerii, gdzie zaparkowałyśmy. I wtedy była jakaś dziwna akcja, bo Elena stwierdziła, że jakaś grupa pięciu czarnych kolesi, którzy byli w tej samej sali kinowej zaczęła za nami iść. Tutaj słowo wtrącenia: rodzina Eleny jest w military i ona jest mega wyczulona na takie rzeczy, co zwykle się objawia tym, że np robi nam wykład jak mamy się bronić w ramach jakiejś napaści czy coś. Więc jak ona nam mówi, że jakieś podejrzane typy idą za nami w środku nocy w downtown Denver, to raczej nie jest śmiesznie, więc zaczęłyśmy zwiewać z tego kina, rozglądając się na wszystkie strony. W końcu dotarłyśmy do auta i następne 1,5 godziny spędziłyśmy wracając do Colorado Springs. Ponieważ była 3 w nocy, to zostałyśmy u Julii i Eleny i przekimałyśmy się te kilka godzin. Rano o 7 się musiałam zrywać i iść do domu, żeby zdążyć wziąć prysznic przez kościołem. 

Wszystkie razem w jakimś burżujskim sklepie z futrami.

Tutaj obiekt, który mnie zainteresował, bo nigdy nie widziałam,
żeby poddawać recyklingowi okulary przeciwsłoneczne.


Wczoraj wyrwałam się jeszcze do Citadel Mall na spotkanie z Nataszą i jeszcze jedną dziewczyną z Polski, która mieszka tu od urodzenia. Celem było kupowanie promowej sukienki Nataszy. Całe szczęście ja nie muszę tego robić, bo mama wysyła mi kieckę z domu.


To tyle co do ostatnich newsów. Idę teraz się pakować, bo jutro bladym świtem ruszamy na podbój kanionów. Życzę wszystkim odwiedzającym wspaniałej wiosny!

wtorek, 11 marca 2014

7/10

Bim-bam-bom!... Wybił kolejny miesiąc wymiany (dokładnie 9 marca, mam dwudniowy poślizg). Zaczynam chyba trochę panikować, cały czas mam wrażenie, że jeszcze wszystko przede mną. A z drugiej strony już powoli czuję, że czas zakończyć pewien mały etap czyli wrócić do domku.

Z aktualnych wiadomości: w tym tygodniu lekcje kończymy o 10:00 w środę, czwartek i piątek. Czwartek upłynie nam z dziewczynami na shoppingu, na który się bardzo cieszę. Potem jeszcze jeden tydzień i upragniony Spring Break. W dalszym ciągu kompletnie nie wiadomo co będziemy robić. Z dobrych newsów: Laurie kupiła bilety na Alaskę, jedziemy na 1-8 czerwca. Łiii! Tak się cieszę!

Dzisiaj mieliśmy nasze comiesięczne spotkanie z Terri, która będzie dyrektorem Amicusa od następnego roku. Wpadłyśmy na nią kiedyś przypadkiem w starbucksie z Franzi i Nataszą i od tego czasu umawiamy się właśnie tam na kawę co miesiąc. Terri jest niezwykle słodka, chce wszystko od nas wiedzieć, żeby wiedzieć jak lepiej organizować orientation, przygotować aplikację itd. Przy okazji dowiedziałyśmy się, że trzy osoby z Amicusa wróciły do domu. Wśród nich jest też Rakeb z Etiopii z czego byłyśmy trochę smutne, bo miałyśmy nadzieję ją jeszcze zobaczyć.
Wieczorem wyskoczyłam jeszcze na siłownię z Eleną i Julią.

I to chyba tyle. Beznadziejnie mi ostatnio idzie jeśli chodzi o dodawaniu zdjęć, ale trudno, niedługo wrzucę ich więcej. Tymczasem żegnam się, bo u mnie po północy i jutro padnę na twarz na pierwszej lekcji.
PA

środa, 5 marca 2014

Spring is coming

Witam wszystkich w ten piękny wczesno-wiosenny dzień! U mnie jest godzina 8:24AM, mamy pierwszy class period i razem z ludźmi z przedmiotu o wdzięcznej nazwie Comp & Lit 4 przenieśliśmy się do biblioteki, aby pracować na komputerach nas naszymi esejami. Jak widać świetnie się z tego wywiązuję olewając obowiązki i pisząc notkę na bloga oraz, o zgrozo!, nielegalnie podjadając krakersy, które miałam niby zjeść na lunch. Panie bibliotekarki to esencja stereotypu tego zawodu, są mało przyjemne i raczej nie będzie dobrze, jeśli się wyda, że łamię zasadę, o której przypomina kilka sporych napisów: NO FOOD IN LIBRARY.

Rozpoczął się marzec, będziemy do szkoły chodzić przez pierwsze trzy tygodnie, potem są długo wyczekiwane ferie wiosenne. Ten czas do przerwy będzie dosyć napięty i wypełniony pracą nad dwoma sporymi projektami. Jeden będzie na angielski, ostatnia część naszego senior portfolio, esej na 5-10 stron, którego temat wybieramy sobie sami, ponieważ ma to być coś, co nas pasjonuje. Ja piszę o testowaniu kosmetykach na zwierzętach udowadniając, że powinno to być zabronione, chociaż nie jest to moja specjalna pasja. Po prostu łatwo znaleźć informacje na ten temat w internecie. Trochę poszłam na łatwiznę, ale pisanie po angielsku rozpraw używając jedynie formalnych i górnolotnych wyrażeń jest challenging samo w sobie dla foreign exchange student.
Drugą ważną rzeczą jest przygotowanie prezentacji na US History o New Deals wprowadzonych przez prezydenta Roosevelta w trakcie Great Depression. Ma to mieć postać filmu, podczas którego wyświetlone będą zdjęcia, a w tle ma lecieć mój około 10minutowy speech. Muszę powiedzieć, że jak to usłyszałam od naszego nauczyciela, to się najpierw wkurzyłam, bo czasem mam dość tego, że Amerykanie poświęcają w szkole tak wiele czasu na robienie projektów, które wymagają wiele technicznych historii. Jestem przyzwyczajona do europejskiego, bardziej tradycyjnego sposobu nauki, że wydaje mi się stratą czasu zastanawianie, jak mam połączyć moją wypowiedź, żeby się świetnie zsynchronizowała z wizualną resztą czyli czarno-białymi fotografiami. Zwłaszcza, jak się jest takim komputerowym "geniuszem" jak ja haha. Na szczęście, jak zwykle w takich momentach, na pomoc przyszły mi moje cud koleżanki, tym razem Rebekah i Emily, i powiedziały, żebym wpadła do nich w weekend, to pomogą mi to wszystko sklecić. Poważnie, one są nieocenione, mam szczęście, że trafiłam do jednej szkoły z nimi.

Na anatomii mamy chwilowo przerwę od kucia i skrupulatnego notowania na lekcji, bo robimy sekcje zwłok kotów. Przez dziesięć lekcji mamy nacinać ciało biednego Edgara (Victoria, dziewczyna z naszej grupy go tak nazwała, krótko zanim okazało się, że to jednak dziewczyna) w poszukiwaniu poszczególnych mięśni. Jest to trochę obrzydliwe, ale razem z Vic i Antonio dajemy sobie radę.

Kompletnie nie wiem, jak będzie wyglądać Spring Break. Rzecz polega na tym, że Wezenscy są naprawdę kiepscy w planowaniu. Jest kilka opcji: jadę z Laurie i Timary na tydzień do Minnesoty, zostaję w domu ze Stevem i Keenanem, jedziemy z dziewczynami do Arizony lub też wszyscy zostajemy w domu. Hości mają wiele zalet, bardzo ich lubię, ale naprawdę chciałabym wiedzieć co robimy, bo to już za dwa tygodnie.
Co do wyjazdów, to pojawiła się pierwsza oficjalna propozycja wyjazdu na Alaskę. Miałoby to być jakoś na początku czerwca. Bardzo mi się marzy ten wyjazd, byłaby to doprawdy wymianowa hipsterskość, bo wszyscy zwykle w tym czasie jadą do Kali albo na Florydę, a ja byłabym tydzień na Alasce, gdzie o tej porze roku jest pięknie!

To były breaking news wymieńca z Kolorado, na następne zapraszam za tydzień, kiedy to podsumuję kolejny miesiąc w USA. Bye!