niedziela, 15 grudnia 2013

4/10

Bęc! Przeleciały mi 4 miesiące w Stanach. Gdyby kogoś interesowało co myślę, to mogę ten czas podsumować, jako jednocześnie najbardziej dziwny, śmieszny, brutalny, zakręcony, smutny i szczęśliwy w moim życiu. Wymiana to naprawdę dziwna sprawa, trudno jest to krótko opisać, udało się to jednak Nathalie, dziewczynie z Austrii, która była pierwszym exchange studentem moich hostów.
Napisała ona: Wymiana to nie jeden rok w Twoim życiu, to całe życie w jednym roku. Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami!

Połowa grudnia, więc przygotowania do Świąt rozszalały się na dobre. Tutaj podobnie jak w Polsce ludzie chętnie obwieszają swoje domy światełkami i stosują różne dekoracje. Z początkiem grudnia Laurie przyozdobiła nasz dom (tylko wewnątrz), więc zrobiło się bardziej świątecznie.
Przez ostatni tydzień prawie codziennie robiła w kuchni czekoladki. Amerykanie mają swoje sposoby na słodycze na Boże Narodzenie. Moja amerykańska mama zamieniła kuchnię w czekoladowe królestwo i uskuteczniała truflową produkcję. Nie powiem, były pyszne. Wygląda na to, że o ile Amerykanie nie mają w sklepach dobrej czekolady, to potrafią ją sami wyprodukować. Kto by pomyślał?...









Moje relacje z rodziną są dalej super, jakkolwiek muszę wspomnieć, że z host siostrą czasem trudno nam się dogadać. Jesteśmy zupełnie różne i to w jakimś sensie uniemożliwia nam pogłębienie znajomości. Timary jest dobrą i miłą osobą, jest w stanie dużo zrobić dla innych rezygnując ze swoich przyjemności, mogłam się o tym przekonać, kiedy codziennie miałam treningi po lekcjach i w większości przypadków to ona mnie woziła i pilnowała, żebym się nie spóźniła, nawet jeśli oznaczało to dla niej rezygnację z hengałtowania ze znajomymi po lekcjach (dla kogoś równie towarzyskiego to straszna niesprawiedliwość).
Niemniej jednak zdarzało mi się płakać przez nią. Host mama zapowiedziała, że musimy zrobić "family meeting", ale jakoś do niego nie doszło, zobaczymy jak się ta sprawa potoczy.

W ten weekend w szkole odbędą się Finals czyli egzaminy semestralne z każdego przedmiotu. O ile szkoła tu jest łatwa i przyjemna (PORÓWNUJĄC DO NASZEJ RODZIMEJ), to jakoś nie cieszę się z pisania tego, o czym słyszałam na ośmiu przedmiotach przez ostatnie cztery miesiące. Kiedy się już skończą, to je tutaj opiszę. Będę miała mnóstwo czasu, bo rozpoczyna się przerwa świąteczna, która jest dłuższa niż w Polsce o dobry tydzień. Połowę tego czasu spędzimy w Kolorado, a połowę w Michigan, w Chicago u Tanishy i jej rodziny. Oby moja paczka z Polski doszła w porę, bo mam tam część prezentów dla nich.

Póki co życzę wszystkim radosnych przygotowań świątecznych :)
Do napisania!

niedziela, 1 grudnia 2013

Thanksgiving week

Siedzę sobie w to niedzielne po południe i próbuję siłą umysłu oddalić moment jutrzejszego poranka, kiedy wyrwie mnie ze snu jazgot budzika i będę musiała się zwlec z łóżka. Ta perspektywa jest o tyle mało przyjemna, że właśnie miałam 9 dni wolnego, podczas których rozleniwiłam się kompletnie. Niedobrze, niedobrze.

Dziewięć dni wolnego było spowodowanych amerykańskim Świętem Dziękczynienia. Dla niezorentowanych krótki rys historyczny:

          Przyjmuje się, że pierwszy Thanksgiving miał miejsce w Plymuth, w stanie Massachusetts w 1621. Jego uczestnikami byli przybyli z Anglii na statku „Mayflower” pielgrzymi, którzy oddali się razem z okolicznymi Indianami 3 dniowej biesiadzie, na której główną atrakcją były dzikie indyki.  Taki właśnie obraz tamtych dni przekazują szkolne podręczniki, pielgrzymi przeżyli swoją pierwszą srogą zimę z pomocą miejscowego indiańskiego plemienia Wampanoag, który następnie brał udział w biesiadzie.

 Thanksgiving Day zawsze obchodzony jest w czwarty czwartek listopada. Z tego powodu mieliśmy tygodniową przerwę od szkoły. Na ten czas członkowie rodzin zjeżdżają się w jedno miejsce, aby przeżyć te chwile razem. Do nas przyjechał Zeb z Indiany, w sam czwartek wpadł też Jordan czyli kadet, którym opiekują się Wezenscy. Jak sam to określił Steve, Amerykanie nie przywykli do wielu tradycji, jak to jest w Europie. Kulminacyjnym momentem dnia oraz całego tygodnia była kolacja czwartkowa z masą jedzenia, w tym obowiązkowym indykiem.

Następnego dnia odbywa się tzn. Black Friday. Jest to jeden taki dzień w roku, kiedy sklepy wyprzedają swój asortyment. Dochodzi to do absurdalnych sytuacji. Ludzie koczują pod sklepami wiele, wiele godzin, po to, by potem w biegu kupować przecenione artykuły. Najgorzej jest z elektroniką, klienci tłuką się laptopami po głowie. Wczoraj opublikowano statystyki po piątku:
w tym roku w USA 7 osób zginęło, a 90 zostało rannych w wyniku walk w sklepach.
Tej części Ameryki akurat nie chcę rozumieć.

Udało mi się przekonać Laurie i Timary, żeby mnie zabrały na zakupy. Stwierdziłyśmy, że pojedziemy w czwartek wieczorem, kiedy całe przedstawienie się zaczyna. Wybrałyśmy się do naszego ukochanego Targetu. Na miejscu okazało się, że kolejka na zewnątrz sklepu zdecydowanie przerasta nasze chcęci zakupów, więc zwinęłyśmy się do domu. Wróciłyśmy o północy, kiedy sklep wyglądał już normalnie. Zostałyśmy tam do 2 w nocy i zadowolone z naszych zdobyczy wróciłyśmy do domku.

Julia na dwa ostatnie tygodnie pojechała odwiedzić swoją polską rodzinę w Kuwejcie, Elena pojechała do stanu Waszyngton. Na szczęście zostały Rebekah i Emily i dwa razy udało nam się spotkać. Raz wyskoczyłyśmy do Old Colorado City, żeby pochodzić trochę po małych, kameralnych sklepikach, następnego dnia pojechałam na koncert ich taty, który jest muzykiem jazzowym. Kilka zdjęć:

R&E (wiecie, że one są bliźniaczkami jednojajowymi?...)

Wystawa tego, jak kiedyś wyglądało Colorado Springs.

Wystawa tego, jak kiedyś wyglądało Colorado Springs.

Wystawa tego, jak kiedyś wyglądało Colorado Springs.

Wystawa tego, jak kiedyś wyglądało Colorado Springs.

Wystawa tego, jak kiedyś wyglądało Colorado Springs.

Wystawa tego, jak kiedyś wyglądało Colorado Springs. 



Emily i ja
Popcorn arbuzowy

Na koncercie

Na koncercie

Razem z dziewczynami kupiłam kilka poczówek, które zamierzałam powysyłać. Do jednej dorwał się Steve i naskrobał list do moich rodziców. Jego poczucie humoru objawia się tym, że ciągle grozi mi, że powie im o moich tatuażach i ciąży z chłopakiem ;) To właśnie zupełnie niezłośliwie napisana kartka do moich biednych polskich rodziców:


Jestem zadowolona z całego minionego tygodnia, upłynął nam dość leniwie, głównie na oglądani filmów i jedzeniu, ale fajnie jest się tak zrestartować. Teraz czeka nas dwa tygodnie normalnej szkoły, trzeci tydzień to finals czyli egzaminy semestralne. Niezbyt mi się podoba, że trzeba powtarzać 4 miesięczne wiadomości z 8 przedmiotów, ale trudno. Potem czeka nas upragniony wyjazd do Chicago do Tanishy i jej rodziny.

 Do "napisania"!